Albania cz. IV Tylko dla osób o silnych nerwach

Albania cz. IV Tylko dla osób o silnych nerwach


I tak tedy dnia szóstego znaleźliśmy się na ziemi Albańskiej z zamiarem by odpocząć dnia siódmego. Odpoczynku nie było prawie w ogóle, mężczyzna uparł się by codziennie pokonywać setki kilometrów (rekord to 900 km jednego dnia ), nie znajdując zrozumienia dla kobiecej duszy, lubiącej poleżeć na plaży i poplotkować przy filiżance cappuccino... 

Albania powitała nas gorąco- zaraz wyjęłam z sakwy opakowanie filtru przeciwslonecznego Anthelios La Roche- Posay i już nie rozstawałam się z nim do końca podróży. Dojrzałe owoce sprzedawane przy drodze przez rolnikow kusiły słodyczą, kusiła też nowa przygoda - Welcome to Albania! Ogromnie podekscytowana chłonęłam całą sobą widoki i egzotykę nowego kraju. Machałam do chłopa jadącego osiołkiem, rozdawałam uśmiechy bawiącym się przy drodze dzieciom, ściskałam mężczyznę w pasie mocno i w euforii. 

A potem pojawił się pierwszy pies. Wychudzony, sparszywiały, głodny. I ten widok miał mnie nie opuścić do końca wyprawy- przemykające poboczem niemalże truchło zwierzęcia. Wystraszone, przeganiane kijem i kamieniami a jednak usilnie trzymające się ludzkich siedzib. Widok ten sprawiał, że zapominałam często o podziwianiu egzotyki nowego miejsca i wręcz obsesyjnie wypatrywałam znajomego kształtu truchtającego bokiem drogi. Później już zawsze zabierałam ze sobą jedzenie i albo rzucałam psom z motoru, albo podawałam z ręki w czasie postoju. Zwierzaki były bardzo nieufne i ostrożne, ale kiedy już  pozwoliły wygłaskać zapadnięte brzuchy i wystające żebra, wyczochrać skołtunioną, zapchloną sierść często aż popuszczały z wielkigo szczęscia, spragnione dotyku i pieszczoty niemalże tak samo jak jedzenia.

I nie będę zamieszczać tutaj zdjęć tych biednych stworzeń, ponieważ sama mam dość oglądania na fb fotografii skatowanych zwierząt. Ludzie myślą, że jeśli opublikują na swojej tablicy zdjęcie obdartego ze skóry psa to robią dobry uczynek i spełniają swój obywatelski obowiązek- klikają a potem umywają ręce- niech ktoś inny się tym zajmie. Jeśli komuś  naprawdę leży na sercu los maltretowanych zwierząt to jest wolontariuszem w schronisku, sam je przygarnia, bądź też systematycznie przeznacza datki na ich rzecz. Nienawidzę takiej hipokryzji! 

Oprócz setek bezdomnych psów zaskoczył mnie w Albanii straszny bród. Na poboczach dróg walały się tony śmieci, wiele pięknych zakątków zamieniło się w dzikie wysypiska a rzekami zamiast wody płynęły cuchnące  ścieki.



Jazda tamtejszymi drogami też do przyjemnych nie należała. Nikt nie przejmuje się w Albanii zasadami ruchu drogowego. Na głównym rondzie w mieście Szkoder samochody jeździły jak im się podobało, podobnie piesi- przechodzili przez jezdnię, gdzie im było wygodnie. Hałas i zgiełk wdzierał się boleśnie do naszych uszu a w którymś momencie dołączył do niego jeszcze muezin zawodząc z pobliskiego meczetu. Generalnie na ulicach króluje prawo kto pierwszy ten lepszy i obojętnie czy jest to mercedes klasy S, czy chłop na osiołku.


Drogi są w fatalnym stanie,  pełne dziur , wybojów i innych niespodzianek. Trzeba na przykład uważać, by nie wpaść w otwór po skradzionej studzience kanalizacyjnej. 
Jazda autostradami to prawdziwy koszmar, zwłaszcza, że wiele z nich jest dopiero w budowie czy przebudowie. Nieoczekiwana dziura w jezdni czy gwałtowni uskok, związany ze zmianą nawierzchni, pojawiają się nagle i bez żadnego ostrzeżenia. Zresztą w Albanii nikt sobie nie zawraca głowy znakami drogowymi. Do tego jeszcze dochodzą chamscy, wiecznie spieszący się kierowcy, którzy wymuszają pierwszeństwo, wyprzedzają na trzeciego i trąbią jak szaleni. Zasady trąbienia to odrębna historia, bo może ono oznaczać zarówno " jak jeździsz baranie?!" ale i " fajny motocykl". Któregoś dnia staliśmy od kilku minut w korku, bo okazało się, że kierowca stojącej kilka aut wcześniej ciężarówki, uciął sobie pogawędkę z kumplem w przydrożnym ogródku piwnym...

W każdym razie trasa 300km, która przewidywaliśmy zrobić w 4-5 godzin, zajęła nam godzin 10...i nawet mój wyjątkowy mężczyzna, który skrupulatnie całą podróż zaplanował i który o Albanii marzył od dłuższego czasu; nawet on, który jest typem wędrowca upartego, wytrwałego i takiego co to jeśli napije się wody z rynsztoka to mu nie zaszkodzi;  nawet Ziemek zatrzymał w którymś momencie motocykl i zaklął z cała furią i napięciem, jakie dusił przez cały dzień :" Kuuuurwa! Dość już mam tej cholernej Albanii" !!! Mi odechciało się już znacznie wcześniej...

Cóż, to dziki kraj. Jeszcze jakieś 20 lat temu był kompletnie zamknięty na resztę świata, ludzie nie mogli na przykład posiadać samochodów, każdy natomiast miał własny osobisty, jednoosobowy bunkier, by ukryć się w razie potrzeby. Strach i nieufność były wszechobecne.
Albańczycy wielu rzeczy dopiero się uczą, w wielu kwestiach dopiero raczkują. Przeżywają okres fascynacji plastikiem i motoryzacją. Przy czym zaskakujące jest jakimi świetnymi samochodami jeżdżą. Natomiast mniej więcej co 500 metrów jest stacja benzynowa a co 200 samochodowa myjnia po ichniemu zwana lavash. Chyba nic innego nie robią tylko tankują i pucują swoje fury:)
Albania to też kraj kontrastów. Obok kompletnej biedy i skrajnej nędzy wyrastają nowe super ekskluzywne apartamentowce.

                      


Nie zmienia to jednak faktu, ze jest to piękny kraj. Zwłaszcza Albania Poludniowa ale o tym następnym razem...
Post i tak jest bardzo długi, ciekawe czy komuś uda się przebrnąć do końca :) 


     
                                         zdjęcia Ziemek http://irishpotato.blogspot.com/

Wyprawa do Albanii cz. III Czarnogóra

Wyprawa do Albanii cz. III Czarnogóra

    Czarnogóra była naszym celem w ubiegłym roku-  zachwycający kraj. Miejsce, gdzie góry najpiękniej spotykają się z morzem, jak zauważył już  Byron. Film z tej wyprawy umieściłam tutaj.
Tym razem tylko przelotem, ale kanion rzeki Tary zachwycił nas tak samo, jak za pierwszym razem. Jest to największy kanion w Europie, drugi po Kolorado- ma 1300 metrów głębokości! Coś tak niewyobrażalnie, absolutnie pieknego, że trzeba zobaczyć, by się przekonać. Nawet genialne zdjęcia Ziemniaka nie oddają w pełni jego urody.
Kiedy przejeżdzalismy zawieszoną wysoko niteczką mostu, łaczącą krawędzie kanionu - czułam się jakbyśmy frunęli- bałam się też okropnie. Pęd powietrza na twarzy i dzika Tara płynąca daleko, daleko w dole- nie polecam osobom mającym lęk wysokości :)



                                      
                    
                 zdjęcia Ziemek www.obrazkownia.pl
Wyprawa do Albanii cz. II Bośnia i Hercegowina

Wyprawa do Albanii cz. II Bośnia i Hercegowina



Tegoroczna  bałkańska wyprawa nie zachwyciłaa mnie tak, jak poprzednia- może dlatego, że  każdy pierwszy raz jest najlepszy...

Na pewno jednak podróż przez Bośnię i Hercegowinę była równie uwodzicielska, w napięciu wypatrywałam zapamiętanych miejsc i znajomej okolicy. Bośnia jest wciąż niedoceniana przez turystów-  i dobrze- takich właśnie nieturystycznych miejsc szukamy. Przygnebia mnie, że świat staje się globalną wioską a wszystkie kraje do siebie podobne. Wszędzie można spotkać McDonald`s, Piza Hut czy Starbucks, wszędzie identyczne smaki i te same wnętrza.
Bośnia oczywiście również poddaje się wpływom nowoczesności- w turkusowych wodach pływają tysiące plastikowych butelek...

W ubiegłym roku koło Banialuki- i to nie są banialuki :)- w przydrożnej restauracji jedliśmy absolutnie genialna zupę z soczewicy, najlepsze na świecie frytki- takie, których już nigdzie nie dostaniecie- chrupiące z zewnątrz i rozpływające się w środku, do tego prosta i pyszna sałata- pomidory i ogórki przyprószone startą na tarce fetą i polane oliwą. Aaa, no i jeszcze kawa- parzona na sposób turecki- wyjątkowo drobno zmielona- mocna i delikatna zarazem.
W tym roku również wstapiliśmy do tej restauracji i co dostaliśmy? ano kawę z ekspresu ciśnieniowego ze spienionym mlekiem i frytki z paczki...
Nie zmieniaj się Bośnio! 

Poprzednio zwiedzaliśmy też stary monastyr na górze- tym razem postanowiliśmy  zrobić sobie tam nocleg. U stóp prastarej świątyni stanął zatem nasz skromny namiocik. Noc była piękna, wokół świerszczowa cykada, piliśmy piwo, patrzyliśmy w gwiazdy i robiliśmy inne rzeczy :). Wstałam niewyspana niestety- gdyż jestem księżniczką na ziarnku grochu i czułam każdy kamyk i gałązkę wbijające się w mój miejski tyłek. Rano Ziemek  nabrał wody ze strumienia do plastikowego bukłaku z prysznicową końcówką, który mieliśmy ze sobą i bezwstydnie wziął prysznic u stóp monastyru, bezczeszcząc wszelkie świętości!





Drugą noc spędziliśmy również pod namiotem, nieopodal miasteczka Focze- dość brzydkiego i bardzo komunistycznego jeszcze, ale pieknie położonego u podnóża gór nad rwącą turkusową rzeką, przy której zresztą rozłożyliśmy swój obóz. I choć narzekałam, że -a to za blisko rzeki bo szumi- a to,  za blisko drogi bo samochody, to teraz pamiętam tylko odurzający zaapch tymianku, który rósł bujnie wszędzie dookoła i który sprawił, że miałam tymiankowe sny i śniadanie z dodatkiem tymianku:)


Tym razem zwiedziliśmy stolicę Bośni Sarajewo. Przejeżdżaliśmy Aleją Snajperów, gdzie ślady po kulach wyryte na elewacjach budynków, skłaniały do zadumy i wizualizowały skrawki nieznośnych obrazów. Mężczyzna przemyka ulicą skulony, ale bystre oko snajpera znajduje go w mig i już po chwili leży martwy. Dziecko, które wymknęło się matce, usiłuje przejsć przez jezdnie i w połowie drogi zostaje potraktowane serją z karabinu maszynowego. Matka pochyla się nad zakrwawionym ciałkiem i ginie trafiona kulą w tył głowy...
Ten kraj jest wciąż naznaczony krwawym dziedzictwem.


Sarajewo to przepiękne miasto, trochę dzikie jeszcze ale i nowoczesne, przede wszystkim zaś bardzo muzułmańskie i egzotyczne. Chciałabym kiedyś spędzić tam więcej czasu. Powłóczyć się ciasnymi uliczkami, usiąść na starówce przy tygielku parzonej kawy i podglądać wielonarodowościowe towarzystwo, posłuchać jak muezin zawodzi z pobliskiego meczetu i wygłaskać śpiące w upale psy, których jest tu mnóstwo- padają, gdzie je akurat sen zmoży.




Wciąż mam przed oczami surowe, niepokojące  piękno gór i sielski, nieskalany urok ukwieconych dolin. Pomimo,że jechaliśmy przez wiele godzin aż do późnej nocy, byłam zmęczona i głowa bolała mnie od cholernego kasku, to ciągle od nowa  pozwalałam się oczarować tej dzikiej krainie.


...
.

                                             



W następnym odcinku wspominki z Czarnogóry :) 

zdjęcia Ziemniak www.obrazkownia,pl

Nie wsiądę już więcej na ten cholerny motor!



Wróciliśmy z Albanii w ubiegłym tygodniu i wciąż nie mogę znaleźć natchnienia by o tym napisać. Cóż była to na pewno wielka przygoda. Czy mi się podobało? Tego jeszcze nie wiem, potrzebuje czasu i dystansu, żeby ocenić. W każdym razie jestem szczęśliwa, że żyje…

Zdarzyło się to, kiedy wracaliśmy. Jechaliśmy z Chorwacji do Wiednia. Mieliśmy już za sobą jakieś 700 km, było późno, byliśmy zmęczeni i chcialiśmy jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Uciekaliśmy przed deszczem, ale w austriackich górach w końcu nas dopadł. Generalinie staramy się nie jeździć w tak złych warunkach atmosferycznych, ale było już ciemno, było zimno i do cholery chcieliśmy już być w ciepłym domku.

No wiec pruliśmy 120 autostradą, deszcz lał się strumieniami a miejscami mgły ograniczały widoczność do kilku metrów. Wpadlśmy w poślizg, motocykl zachwiał się gwałtownie i Ziemek na jedna małą chwilę stracił nad nim panowanie. Już widziałam jak wylatujemy w powietrze, widziałam jak leżę na drodze z roztrzaskaną czaszka i przejeżdża po mnie tir…Poprzedniej  nocy śniło mi się, że jestem asystentką Kaczyńskiego- wiedziałam, że nie wróży to nic dobrego. Jakimś cudem jednak  Ziemkowi udało się wyprowadzić motocykl na prostą i dojechaliśmy szczęśliwie do Wiednia, ale kurwa mać nie wsiądę już na tę cholerną maszynę!


  
Copyright © Kosmostolog , Blogger